poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Skarb pradziadka


Różne są pamiątki rodzinne. Jedni przechowują cenną biżuterię, meble, obrazy, a inni stare zdjęcia, listy czy zapiski przodków na skrawkach papieru. Wszystko, co związane jest z przeszłością naszych bliskich i rodziny, możemy uznać za pamiątkę rodzinną.
Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o pewnym dokumencie, który uważam za taką właśnie pamiątkę. Jest to akt notarialny spisany 29 sierpnia 1908 roku w Białej,
 w królewskiej Galicji przed notariuszem cesarstwa królewskiego. Na mocy tego aktu moi prapradziadkowie Franciszek i Tekla Stanclikowie zakupili dom i grunty
w Kaniowie Wielkim, bo taka nazwa wówczas była stosowana dla Kaniowa. Za całość, jak wynika z dokumentu, zapłacili 5400 koron. W ramach wyznaczonej ceny musieli spłacić też dzieci wdowy, od której kupili grunty oraz zapłacić skrypt dłużny z 13 maja 1839r. na rzecz kościoła parafialnego w Bestwinie. Był to dług wobec parafii, który ciążył na kupowanych dobrach.
Wielu osobom może się wydawać, że jest to nieciekawa pamiątka, niewarta umieszczenia w wyeksponowanym miejscu domu. Dla mnie jednak akt ten stał się bardzo ważny. Dzięki niemu dowiedziałam się, od jak dawna moja rodzina osiadła na tym miejscu, w którym i ja teraz mieszkam. Wiem, w jaki sposób ziemia, na której mam swój dom, znalazła się w naszym posiadaniu. Zakupił ją mój prapradziadek, przekazał swojej córce Marii - mojej prababci, ona swojej córce Eugenii - mojej babci, a ta z kolei swojej córce Annie - mojej mamie. Mam nadzieję, że i ja kiedyś zostanę właścicielką tej posiadłości.
I może nie ma w tym nic nadzwyczajnego i możliwe, że nigdy bym tak szczegółowo nie znała tej historii, gdyby nie pewne wydarzenie. Kiedy w 2002 roku stary dom po prapradziadkach został przeznaczony do rozbiórki i wyburzenia, na strychu pod jedną z belek robotnicy znaleźli zawiniętą w płótno i obwiązaną sznurkiem paczuszkę.
Z wielką ciekawością, bardzo ostrożnie została ona odpakowana. Jak się okazało,
był to właśnie ten akt notarialny. Widocznie prapradziadek z obawy przed zniszczeniem czy kradzieżą schował go w tym miejscu. Przeleżał on tam bezpieczny prawie sto lat. Przetrwał dwie wojny światowe w prawie nienaruszonym stanie, możliwy do odczytania i dostarczający wiedzy o przodkach mojej rodziny.
Gdy akt został znaleziony, miałam 4 lata. Jako dziecko nie byłam nim wcale zainteresowana. Wtedy wolałabym, żeby była to jakaś błyskotka lub zabawka.
Dzisiaj mam 14 lat i potrafię docenić wartość tego dokumentu, bo dzięki niemu poznałam fragment historii mojej rodziny z początku dwudziestego wieku
i okoliczności, które sprowadziły ją na miejsce, które jest moją małą ojczyzną.


Karolina Klimczak
laureatka III miejsca  w konkursie literackim
 „Historia rodzinnej pamiątki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz